Lekarz (fragment)

Przejechaliśmy 458 km tylko i wyłącznie w celu zrobienia paru pieprzonych fotek reklamowych we wnętrzu Tourana stojącym na parkingu, przed budynkiem zarządu VW. Na miejscu przywitał nas lodowaty deszcz przechodzący w zamieć. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego nie wpuszczono nas do fabrycznego, ogrzewanego garażu? Byliśmy w końcu kooperantami koncernu, wprawdzie drobnymi, ale jednak!

Przez dwie godziny męczyliśmy się z zamocowaniem prototypu nowego adaptera mobilnej nawigacji, najnowszego dzieła naszego szefunia. Ze zdjęć nic nie wyszło, bo adapter do auta nie pasował. Dlaczego? Ano, szef, oszczędzając na konsultacjach z fabryką, doprowadził do fatalnego nieporozumienia. Przez dwa miesiące dwa działy – ˜projektantów i prototypownia pracowały, jak się właśnie okazało, w oparciu o materiały VW, których nikt wcześniej nie sprawdził i nie zauważył, że dotyczą najbardziej okrojonego egzemplarza Tourana, którego sprzedaż sięgała 3-5% liczby wszystkich innych, ponadstandardowych modeli.

Super interes!

O podwyżkach przez najbliższe dwa lata mogliśmy zapomnieć.

Debilna firma, debilny szef.

***

Od minuty opierdalałem go... w obecności całego działu. Koledzy, słuchający mojej tyrady, kamuflowali emocje i kryli się przed inkwizytorskim spojrzeniem debilnego szefa, jak tylko mogli. Chowali się za monitorami lub pochylali głowy, niby to szukając rozsypanych po podłodze spinaczy. A ja czułem w ich półuśmiechach, wyhamowywanych grymasach – szczery podziw...

Szef stał z otwartą gębą i ani mru, mru. I malał w oczach. Było mi błogo. Nagle coś mnie tknęło i zacząłem szukać, chyba kluczyków od auta... Po jakiego wała szukam tych pieprzonych kluczyków? Uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia, gdzie zaparkowałem samochód... Wkurzały mnie te nieznośne luki w pamięci, ale machnąłem na razie ręką, bo mieliśmy i tak jechać służbowym. Wtem rozległ się znany mi alarm. Złodzieje pod firmą? Co się tam dzieje?

Wkurzony i spocony do ostatniej nitki... obudziłem się. Pięścią walnąłem w budzik. Jęknął, ale przeżył. Tykał jeszcze.

Spojrzałem w cyferblat.

środa, 7:31

Leżąc w łóżku, przypominałem sobie, jak to wczoraj miarka się przebrała. Szef znowu przeszedł samego siebie. Właśnie wczoraj dowiedzieliśmy się, że zmarnował następne dwa miliony z hakiem na bezsensowny projekt. Upierał się przy jego realizacji pomimo tego, że ani szef sprzedaży, ani marketing nie dawali najnowszemu jego „dziecku” żadnych szans na sukces rynkowy.

Wygramoliłem się spod kołdry.

Siedząc na klopie, przypomniałem sobie inne przesrane i kosztowne pomysły szefa, burdel organizacyjny w firmie, totalną improwizację i wieczne błądzenie po, jak by nie było, piekielnie trudnym rynku motoryzacyjnym. Brak strategii, perspektyw...

W miarę rozmyślań, nakręcałem się.

Miałem dość debilnej firmy i debilnego szefa.

I traumatycznych snów!

Ale zanim stamtąd odejdę, wyciągnę od nich parę groszy. Postanowiłem ukarać szefa i wybrałem się do lekarza po L4.

...