Zaproponowałem najdalszy zakątek hotelowego tarasu, niedaleko ścieżki prowadzącej na plażę. Tu mogliśmy w spokoju, przy akompaniamencie kojącego szumu morza, wypić naszą ulubioną poranną kawę, zapalić, porozmyślać o sobie, o nas...
Z daleka od restauracyjnego gwaru i stukotu kelnerskich wózków.
Jak tylko usadowiliśmy się w wyścielonych pledami fotelach, jak na złość rozległ się dzwonek komórki mojej żony. Ściągnęliśmy brwi, bo o tej porze nikt tu do nas nie wydzwaniał!
Jakiś głos w słuchawce oznajmił barytonem, że należy do wujka z Francji. I kiedy okazało się, że ów od czterdziestu lat niewidziany wujek, jakimś zrządzeniem losu trafił w tym samym czasie do tego samego nadbałtyckiego kurortu co my, żona o mało nie zemdlała. Szybko jednak wróciła do równowagi, bo po paru zdaniach wujka okazało się, że nie ma w tym nic mistycznego, że to zwykły przypadek. Po następnych paru zdaniach, przeplatanych serdecznymi ochami i achami, domyśliłem się, że zostaliśmy zaproszeni na kolację. Do „Fali Bałtyku”.
– Będzie czekał o dziewiętnastej, przed hotelem – potwierdziła moje domysły uszczęśliwiona perspektywą nadzwyczajnego rodzinnego spotkania żona i zaraz wciągnęła mnie w wir przygotowań. – Sprawdź, gdzie to jest, poszukaj na mapie, albo w tym swoim wszystkowiedzącym smartfonie. Ustaw nawigację... żeby potem nie błądzić!
Okazało się, że gdybyśmy poszli na skróty, wzdłuż plaży, a następnie nowym szerokim bulwarem, mielibyśmy do pokonania zaledwie dwa kilometry.
Okay, pójdziemy spacerkiem. Nic nas nie goniło, mieliśmy mnóstwo czasu, wszak byliśmy na wczasach. W dodatku aura dopisywała i nic nie wskazywało na jej pogorszenie.
*
Co robić?
Przeciągające się malowanki-przebieranki podekscytowanej przygotowaniami do wyjścia żony groziły... poważnym spóźnieniem. A przypominanie o być może już stojącym przed wejściem do „Fali Bałtyku” wujku groziło ripostą: „Nie poganiaj mnie, bo przez twoje gadanie wszystko się wydłuży... i znowu popsujesz mi...”
Spojrzałem na zegarek. Za kwadrans dziewiętnasta!
– Wiem, że chcesz przepięknie wyglądać i rozumiem to, ale na Boga – powiedziałem spokojnie – to przecież twój wujek i w dodatku... ksiądz.
Zero reakcji.
Po minucie znowu spojrzałem na zegarek.
– Coś się zmieniło między wami od ostatniego spotkania sprzed... ilu to... laty? Czterdziestu? Pięćdziesięciu? Czy... – uciąłem, bo zdałem sobie sprawę, że wypominanie lat, akurat teraz, może przelać kielich goryczy.
...